Przejdź do głównej zawartości

Moje refleksje na początek roku szkolnego (profilaktyka uzależnień w szkole)

Jako, że zdarzyło mi się opowiadać w mediach i o historii mojego syna i o formach pomocy rodzicom, których dzieci eksperymentują ze środkami psychoaktywnymi, czy są już od nich uzależnione, kilkakrotnie zostałam zaproszona do szkół gimnazjalnych i ponad gimnazjalnych na spotkania z rodzicami w ramach szeroko pojętej profilaktyki.

Może sprawił to fakt, że nie zażądałam wynagrodzenia za dzielenie się moimi doświadczeniami i wiedzą, może fakt, że tak naprawdę szkoły nie były zainteresowane takim wydarzeniem, ale organizacja tych spotkań, z mojego punktu widzenia była dość żałosna. Tylko w jednym przypadku młoda Pani pedagog wydawała się zainteresowana tym, co miałam do powiedzenia. W pozostałych sytuacjach zostawiano mnie samą z rodzicami co było dla mnie nieco dziwne, zważywszy tematykę, o jakiej miałam mówić i to, że nie jestem profesjonalnie związana z profilaktyką uzależnień (choć prowadziłam już też zajęcia dla profilaktyków na studiach podyplomowych).

W sytuacji ekstremalnej, spotkanie „profilaktyczne” zostało zorganizowane w czasie konferencji klasyfikacyjnej, więc nauczyciele nie mogli w nim uczestniczyć oraz przed zebraniem rodziców. Efekt? Przyszło pięcioro rodziców, rzeczywiście zainteresowanych problemem. Uważam, że to było dobre spotkanie, ale…. Ale gdzie są rodzice, w sytuacji, kiedy środki psychoaktywne są, de facto obecne w każdej szkole? Gdzie są rodzice, kiedy corocznie rośnie liczba zatruć dopalaczami? Gdzie są rodzice, jeśli dzieci moich znajomych otwarcie mówią, że dragi są „modne”? I nie można naprawdę tych rodziców zmotywować do uczestnictwa w takim spotkaniu? Nie sądzę. Mówiąc nawiasem, kiedy zapytałam jednego z nauczycieli w tej szkole, czy u nich jest problem z narkotykami, odpowiedź brzmiała: „U nas? Skądże!” A parę miesięcy później, w czasie szkolnej wycieczki jedna z uczennic tak skutecznie „zapodała” sobie dopalacz, że trafiła w stanie zagrożenia życia na OIOM.

Innym razem, dla odmiany zorganizowano takie spotkanie jako obowiązkową część wywiadówki poprzedzającą spotkanie z wychowawcami. Owszem, przyszli prawie wszyscy rodzice, byli nawet dziadkowie. Cały, ogromny tłum. Większość tych ludzi patrzyła na mnie, jak na przybysza z innej planety, który jakieś dziwne klechdy opowiada… Część bardzo intensywnie zmagała się ze swoimi ekranami smartfonów. Czy ja mam pretensje? Nie, nie mam – po prostu rodzice nie bardzo chcą uwierzyć, że w, tak zwanej „normalnej” rodzinie może przydarzyć się problem uzależnienia. A szkoła chyba nader „dyskretnie” im to uświadamia. Z tejże szkoły pochodzi następująca sytuacja. Rozpoczynając spotkanie (które zawsze prowadzę w formie rozmowy z ludźmi, nie broń, Boże wykładu, czy epatowania teorią), zwykle pytam:
- „Kto z Państwa jest absolutnie pewien, że Państwa dziecko nie miało żadnego kontaktu ze środkami psychoaktywnymi?” Tu spotkała mnie niespodzianka, ponieważ podniósł się las rąk.
- „A takim razie, co daje Państwu tę pewność?
Odpowiedzi były równie zaskakujące:
- „Bo moje dziecko jest mądre.
- „Bo ja z moim dzieckiem rozmawiam.
- ”Spędzam z dzieckiem dużo czasu.

Ejże, zapewniam wszystkich, że mojemu synowi nic intelektualnie nie brakowało, nie byliśmy też rodziną, w której się nie rozmawia (czasem nawet miałam wrażenie, że gadaliśmy za dużo), spędzaliśmy sporo czasu ze sobą. A jednak, już w gimnazjum zaczął eksperymenty z marihuaną. Ja wtedy nie spotkałam się z żadną formą profilaktyki skierowaną do rodziców, mimo że, teoretycznie, syn chodził do bardzo świadomej zagrożeń szkoły prywatnej.

Do czego w tym poście piję? Ano, uważam że mimo rosnących problemów z narkotykami, mimo działań wielu firm i organizacji, między innymi tych szkolących nauczycieli, cały czas coś z tą profilaktyką szkolną jest nie tak. Tak, jakby szkoły nie bardzo wierzyły, że istnieje realna potrzeba podjęcia konkretnych działań, bo trzeba i młodzież i rodziców, po prostu wyedukować, w dodatku w formie na tyle ciekawej, żeby obie strony chciały tego słuchać. Nauczyciele, których spotkałam wydawali się niezbyt zaangażowani. Skoro już muszą rozliczyć się z Kuratorium z poświęcenia konkretnej ilości godzin na profilaktykę, to zapraszają policjanta, od którego młodzież często o narkotykach wie więcej, albo organizują takie spotkania, jak te ze mną, nie zastanawiając się, jak zachęcić rodziców do przyjścia.

Ja nie chcę nikogo straszyć, wydaje mi się po prostu, że czas podejść do sprawy poważnie, zaangażować ludzi, którzy podejdą do rzeczy z rozumem i sercem, a przede wszystkim, nie liczyć, na to, że „nas to nie dotyczy”.

Ewa Karolczak-Wawrzała

Komentarze

  1. Zgadzam sie z Panią. Szkoły umywają ręce, bo po co robić sobie problemy, a i rodzice nie są lepsi. Oczy otwierają się kiedy jest już za późno.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz