Przejdź do głównej zawartości

O mnie


Mam na imię Ewa i jestem matką młodego człowieka uzależnionego od środków psychoaktywnych. Jak to brzmi? 
Zacznę jeszcze raz. Mam na imię Ewa i jestem kobietą, żoną fajnego faceta, nauczycielem akademickim, certyfikowanym nurkiem, opiekunką fantastycznego psa. Lepiej? Tak, ale jestem też matką narkomana i córką alkoholika. Nie chcę jednak, żeby te moje dwie życiowe role etykietowały mnie jako człowieka. Rola matki uzależnionego nastolatka (teraz już młodego mężczyzny) spowodowała jednak w moim życiu ogromne zmiany, śmiem twierdzić że to były zmiany w kierunku rozwoju i pogłębionej refleksji.

Zdaję sobie sprawę, w jakiej sytuacji postawieni są rodzice, których dzieci eksperymentują ze środkami psychoaktywnymi albo, co gorsza są już od nich uzależnione. Poczucie winy, bezsilność, wstyd, osamotnienie, wrażenie, że otoczenie kompletnie nie rozumie problemu, z którym przyszło nam się mierzyć. Znam to, byłam tam, albo byli tam inni rodzice, których spotkałam w czasie prawie ośmioletniego zmagania się z uzależnieniem syna. I wiem, jak bardzo potrzebna jest takim rodzicom pomoc i wsparcie.

Niestety, nasze społeczeństwo często etykietuje rodziny, w których pojawił się problem uzależnienia: „nie rozmawiali z dziećmi”, „w ich rodzinie nie było miłości”, „byli za mało rygorystyczni”, „byli zbyt zaabsorbowani pogonią za sukcesem, czy pieniędzmi”, „dawali za dużo wolności”, „dawali zbyt mało wolności”. Diagnozy mogą mnożyć się w nieskończoność, a żadna z nich nie musi być prawdziwa. Tak, to prawda, że uzależnienie jest chorobą rodziny, nie zamierzam tego kwestionować. Ale prawdą jest też, że my wszyscy, rodzice popełniamy błędy, które mają różny wpływ na nasze dzieci, czasem także destrukcyjny.
Wytykanie rodzicom niedociągnięć, szukanie w nich początku uzależnienia dziecka powoduje jedynie pogłębienie poczucia winy i wstydu. A rodzicom potrzebne nie są takie emocje – im potrzebna jest pomoc, po którą trudno jest wyciągnąć rękę, kiedy otoczenie przekonuje, że to głównie z Tobą coś jest nie tak.

Instytucjonalna pomoc dla ludzi walczących z własnym uzależnieniem istnieje. Są ośrodki leczenia uzależnień, są terapeuci, są grupy AA/AN. Nie chcę powiedzieć, że rodzice są zostawieni sami sobie, sama spotkałam mądrych terapeutów, którzy pracowali z rodzinami, ale moje doświadczenie pokazuje, że tych form pomocy jest zbyt mało i że rodziny korzystają z takiej pomocy niechętnie.

Stąd idea bloga. Nie jestem terapeutką, nie chciałabym też być „ciocią dobra rada”, ja jestem po prostu dwa kroki przed matką czy ojcem który trafi tu pytając: „co ja mam teraz  zrobić?” To co tu znajdziecie będzie wynikiem moich refleksji, doświadczeń, lektury i współpracy z ludźmi profesjonalnie zajmującymi się pomocą rodzinom uzależnionych.

Nie chcę, żeby ktokolwiek odniósł wrażenie, że czytając mojego bloga, czy jakiekolwiek materiały z Internetu - rozwiąże swój problem. Wszystkich rodziców dotkniętych podobnymi doświadczeniami ZAWSZE zachęcam do poszukiwania profesjonalnej pomocy. Jeśli blog otworzy Wam oczy na pewne prawidłowości związane z chorobą dziecka i na konieczność zmian w rodzinie, to właśnie osiągnęłam swój cel!

Skąd te tłumaczenia? Na teksty Lorelie Rozzano wpadłam przypadkiem dwa lata temu. Uważam, że są tak klarowne i jednocześnie tak pełne empatii, że moim zdaniem warto je upowszechnić. Poza tym, ja po prostu lubię tłumaczyć, choć większość artykułów jest przekładna "na kolanie", czasem w przerwie między jednymi zajęciami ze studentami, a drugimi. Wybaczcie, jeśli czasem są niezbyt wygładzone.

Zapraszam do lektury